piątek, 23 listopada 2018

"Szczęście za horyzontem" Krystyna Mirek



SZCZĘŚCIE

ZA

HORYZONTEM

Autor: Krystyna Mirek
Wydawnictwo: Edipresse Książki

„Szczęście za horyzontem” Krysi Mirek, to już nie wiem która z kolei (nawet nie śmiem liczyć) pozycja literacka w dorobku pisarskim autorki. Czytałam, śmiałam się i płakałam…
Dlaczego?
Odpowiedź znajdziecie poniżej.

Czasem spalone mosty to najlepszy początek. Justyna popełnia wielki błąd, po którym nie może już wrócić do dawnego życia: pracy w eleganckim biurowcu, wygodnego apartamentu i związku, który opiera się na przyjemności. Janek wszystko zrobił, jak należy, jednak na każdym polu ponosi klęskę. Ma kłopoty finansowe, beznadziejną pracę, której nie znosi, a jego dzieci są zaniedbane. Tych dwoje spotka się przypadkiem. Zderzenie dwóch światów sprawi, że życie Justyny i Janka na zawsze się odmieni. Czy starczy im odwagi, by poszukać szczęścia trochę dalej niż na wyciągnięcie dłoni? Ruszyć za horyzont, do miejsca, które wydaje się najmniej odpowiednie, a jednak kusi z wielką mocą? To historia niezwykła, pokazuje, jak bardzo można się pomylić, sądząc po pozorach.

Szczęście za horyzontem” to niepozorny tytuł i jeszcze bardziej niepozorna okładka. A to, co się za tym kryje – jest niesamowite. Tak mogę to ująć jednym słowem.

Krystyna Mirek napisała kolejną powieść pełną ciepła, ale i prawdy o nas samych. Ludzie dziś zbyt często szafują wyrokami, widzą to co chcą widzieć i zupełnie nie zastanawiają się na tym, że raz wypowiedziane słowa mogą kogoś zranić na zawsze.
To smutne jak wiele nam nie trzeba, by wydać opinię o innych sądząc tylko po pozorach, po ich zwykłej, szarej powierzchowności?
Ale tak właśnie jest.

Autorka podkreśla to stanowczo w swej powieści, co więcej ewidentnie nie zgadza się na to. Pokazuje w sposób prosty jak mocno żyjemy w czasach gdzie liczy się to o widać w mediach społecznościowych. Z jaką lekkością wyrabiamy sobie błędne często opinie o ludziach. Otaczają nas wszędzie uśmiechnięte zdjęcia, cudowne wspomnienia i tak zwane „lajki”. A przecież nie zawsze to, co widać jest odbiciem stanu faktycznego. Za tymi pięknymi fotkami kryją się często (nie zawsze) zgrzyty, kłótnie, tragedie.

Podczas lektury zastanawiałam się dlaczego ludzie to robią...
Dlaczego robią tyle rzeczy na pokaz?
Czy fałsz tak często pokazywany w sieci daje im poczucie jakieś dziwnej satysfakcji?
Czy może dodaje im siły i wiary?
Czy jest swego rodzaju wyznacznikiem ich wartości?

Trudno odpowiedzieć na te pytania nie znając przyczyn takiego postępowania.

Jedno wiem na pewno, żadne piękne zdjęcia w „internetach” nie są w stanie zmienić naszej rzeczywistości.
Dlatego idąc dalej śladami bohaterów powieści Krystyny Mirek śmiało mogę powiedzieć, że tylko żyjąc prawdziwie mamy możliwość kreowania naszego szczęścia i zadowolenia.



Szczęście za horyzontem” to również powieść, która porusza temat pomocy międzyludzkiej, zwracania uwagi na to, co dzieje się w naszym pobliżu.
Ileż to razy przechodzimy obok czyjegoś nieszczęścia – i nic z tym nie robimy?
Ile razy wolimy udawać, że nie widzimy czyjejś biedy? Czyjejś tragicznej sytuacji?
Zapominamy o tym zaraz jak znikamy za zakrętem.
Wiadomo, że całego świata nie zbawimy. Nie ma takiej opcji.
Często nasza własna codzienność bywa wystarczająco trudna do ogarnięcia…
Ale mimo wszystko, nie traćmy naszego człowieczeństwa. Nie zabijajmy własnymi kłopotami empatii, która w nas drzemie.
Czasami wystarczy komuś mały gest z naszej strony. Podzielenie się śniadaniem, pokazanie innej drogi, kilka słów wiary w czyjeś możliwości. I maszyna ruszy…

Autorka nie zawiodła mnie ani fabułą, ani kreacjami bohaterów. Wiele się dzieje i akcja naprawdę postępuje z każdą kolejną stroną, tak że nie sposób jest się oderwać.
Bohaterowie żyją, są prawdziwi, mają wady i zalety, a to sprawia, że bardzo łatwo się z nimi identyfikować i współodczuwanie ich emocji jest w tym przypadku samoistne.

Justyna i Jan – dwa różne światy.
Ona – dziewczyna z miasta, której życie zmieniło się w osobisty dramat za sprawą jednej złej podjętej decyzji. Czy będzie potrafiła sobie wybaczyć? Czy kiedykolwiek uzna, że zasługuje od życia na coś więcej niż pokuta?

On – zwykły, prosty chłop, jak sam o sobie mówi. Młodzieńcze zatracenie się w chwili zaowocowało w jego przypadku diametralną zmianą nie tylko w jego życiu, ale zaważyło o losach kilu osób. To pociągnęło za sobą lawinę kolejnych obowiązków, trudności i kłopotów, które z każdym dniem przygniatają go swym ciężarem. Czy jest w stanie uwierzyć, że jeszcze będzie dobrze? Czy mężczyzna, z trójką dzieci może otworzyć drzwi swego serca na miłość? Czy będzie na tyle silny, by zawalczyć nie tylko o dobro dzieci, ale i o własne szczęście?

Historia pozornie zwyczajna. A jednak pod tymi pozorami kryje się głęboka refleksja nad życiem.
Autorka nie daje nam przyzwolenia na letarg. Ustami Justyny wykrzykuje nam w twarz, że cokolwiek się dzieje, zawsze trzeba być szczerym, ze sobą i ze światem. Bez tego, nie da się zbudować nic. Zaś postawą Janka pragnie pokazać nam, że brak wiary w siebie i ludzi, sprawia że stoimy w miejscu.

Czasem spalone mosty to najlepszy początek!” - takie słowa padają w powieści.
Czy faktycznie tak jest?
Kiedyś, ktoś powiedział mi, że idąc przed siebie, nie powinnam palić mostów za sobą.

Nie posłuchałam. Spaliłam kilka z nich.
A jednak...
W moim przypadku od jednego takiego spalonego mostu zaczęło się dziać coś dobrego. Podobnie jak powieściowy Jan wykonałam jeden telefon i na nowo zbudowałam ten most. Okazało się, że można, i że ze wszech miar warto, bo „(…) wszędzie można znaleźć swoją furtkę do szczęścia”.
Przede mną wiele pracy, wiele dróg i wiele furtek do otwarcia…
Jednak te jeden odbudowany most okazał się dla mnie początkiem czegoś nowego. Dzięki temu wiem, że mam przy sobie osoby, które zawsze dostrzegały we mnie wartość samą w sobie. Nie przez piękne zdjęcia w mediach, nie przez fałszywie budowany obraz...a dlatego, że po prostu jestem dla nich kimś godnym zaufania, kimś komu warto dać drugą szansę, podać rękę. Dzięki temu poznałam nowe osoby, które stały się dla mnie naprawdę ważne.

Szczęście za horyzontem” to powieść, którą można śmiało mogę określić jako skarbnicę drogowskazów, które autorka poutykała pomiędzy zagmatwane losy bohaterów. Porusza do głębi, skłania do refleksji nad własnym postępowaniem i nad postrzeganiem świata. Zachęca byśmy nie odwracali wzroku od drugiego człowieka i nie żyli jedynie iluzjami, jakie zewsząd nas atakują w mediach. Żyjmy pełniej i bardziej świadomie, bo tylko tak jesteśmy w stanie czerpać ze świata pełnymi garściami. Być sobą i znaleźć w naszej egzystencji to, co najważniejsze.

"Człowiek może odnaleźć prawdziwe szczęście w zachwaszczonym ogrodzie (...)”

Szczęście za horyzontem” otuli Was swoim ciepłem i delikatnością. Z pewnością trafi do waszego czytelniczego serca. Uzmysłowi to, o czym zbyt często zapominamy w codziennym pędzie, prawdę o tym, że to co prawdziwe i dobre jest obok nas, ale często tego nie widzimy, gdyż wybieramy to, co jest wygodniejsze i łatwiejsze czyli pozorność. Gdy tymczasem spełnienie i szczęście wymaga od nas czasami walki i poświęcenia. A sukces (ten nasz wewnętrzny) będzie nam smakował o tyle bardziej i mocniej, o ile ciężej przyjdzie nam na niego zapracować.

"Kto nigdy nie był głodny, pojęcia nie ma o smaku potraw. Kto nie pracuje naprawdę, nie zna przyjemności wytchnienia."


Polecam zdecydowanie, ta powieść urzekła mnie nie tylko swoją prawdziwością, ale również ciepłem i odrobiną miłości (nie szalonej i szybkiej), ale tej prostej, rodzącej się powolutku każdego dnia. Zauroczyła mnie także magicznym, jesiennym klimatem górskiej miejscowości, gdzie bliżej człowiekowi do natury i jej skarbów. Chwyciła mnie za serce prostotą i ujawnieniem piękna, tam gdzie często go nie dostrzegamy.

"Szczęście za horyzontem" to idealna lektura na zimne wieczory i po ciężkim dniu pracy, przy parującym kubeczku herbaty. Rozgrzeje Was i wzruszy, a przede wszystkim otworzy furtkę, za którą mam nadzieję, każdy z Was zobaczy to wszystko, co warto cenić w życiu.

Za egzemplarz do recenzji serdecznie dziękuję Wydawnictwu Edipresse.


Znajdź na w.bibliotece.pl


"365 dni" Blanka Lipińska (ehh...)



365 dni

Autor: Blanka Lipińska
Wydawnictwo: Edipresse Książki.


„365 dni” dostałam od wydawnictwa jakiś czas temu...bodajże w wakacje.
Dawno! - ktoś powie…
Ano dawno.
Nadszedł jednak czas, bym skrobnęła Wam kilka słów o tej pozycji.
Nadmienię jednak już na początku, że robię to tylko ze względu na lojalność wobec WAS i ze względu na moją uczciwość wobec Wydawnictwa, wynikającą z naszej współpracy i obowiązkowego opiniowania powierzanych mi powieści. 

Obrzydliwie romantyczna, skrajnie prawdziwa i inspirująca...

Laura wraz ze swoim chłopakiem Martinem i dwójką przyjaciół wyjeżdżają na wakacje na Sycylię. Drugiego dnia pobytu – w swoje dwudzieste dziewiąte urodziny – dziewczyna zostaje porwana. Porywaczem okazuje się głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, szalenie przystojny, młody don Massimo Toricelli. Mężczyzna kilka lat wcześniej przeżył zamach na swoje życie. Postrzelony kilka razy prawie umarł, a kiedy jego serce przestało bić, przed oczami zobaczył dziewczynę, a dokładnie Laurę Biel. Gdy przywrócono go do życia, obiecał sobie, że odnajdzie kobietę, którą zobaczył.

Massimo daje dziewczynie 365 dni na to, by go pokochała i z nim została.

Ojciec chrzestny” w połączeniu z „Pięćdziesięcioma twarzami Greya”.

Tyle dowiecie się z opisu okładkowego.
„Obrzydliwie romantyczna” - Obrzydliwa? Tak. Romantyczna? Zdecydowanie nie.
„Skrajnie prawdziwa” - Skrajna? O tak. Prawdziwa? - Tak (zwłaszcza jeśli chodzi o podrzędne porno).
„Inspirująca” - Inspirująca? Zdecydowanie NIE – osobiście się przyznam, że w pewnych sferach posiadam dużo większą fantazję i otwartość, aniżeli posiada ją „ałtorka” i jej bohaterowie.


Jak bym więc opisała tę pozycję?
Celowo używam słowa ”pozycja”, ponieważ powieścią tego nazwać nie mogę, książką również się nie da.
Powieść / książka posiadają nie tylko fabułę, ale przede wszystkim wnoszą coś w życie czytelnika. Jakąś myśl, refleksję, naukę, puentę, rozważania.
TA POZYCJA – nie wnosi w życie czytelnika nic.
No chyba, że jest to czytelnik, który jest uzależniony od filmów porno, a chwilowo wyłączyli mu prąd lub ma awarię sprzętów RTV. To w takim „skrajnym” przypadku ta pozycja owszem może się okazać ratująca życie!

Nie wiem Kochani, co Wydawnictwo miało na myśli wydając ową pozycję pod swymi skrzydłami? Kto podjął taką fatalną decyzję?
Wszak jest to jedno z wiodących wydawnictw na rynku polskim. Dodam, że wydawnictwo jest jednym z moich ulubionych wydawnictw – właśnie ze względu na wydawane powieści, które są pełne życia, prawdy i tego wszystkiego, co dobra książka powinna w sobie mieć.
Tym bardziej nie rozumiem, skąd decyzja o wydaniu tej pozycji!? Ba! Mało tego (na półkach w księgarniach już stoi kolejna część tego czegoś!)

Czy nazwisko „ałtorki” było aż tak kuszące? Czy chodziło o jej popularność na instagramie i w innych mediach społecznościowych? Czy jest to pozycja opłacona przez panią Lipińską?
Trudno stwierdzić. Wnikać nie zamierzam. Bo nie ma po co.

Powiem otwarcie, chociaż serce mnie boli, że muszę pisać takie rzeczy.
Ale szanuję WAS i właśnie ze względu na ten szacunek jaki wobec Was odczuwam – nie mogę zmilczeć.
Unikajcie tego gniotu, jak ognia!
Ponieważ to co się raz przeczyta – tego się już nie odprzeczyta!

Na początek pójdzie zatem początek (to pierwsze dwie albo trzy strony), scena w samolocie. Scena z założenia zapewne miała być erotyczna, no ale cóż...dla mnie to był zwyczajny gwałt oralny. Jakakolwiek by głupia nie była ta stewardessa, to jednak gwałt jest gwałtem! 
No i tu wchodzimy szybkim krokiem w świat Massimo.
Niestety, w tym świecie, co drugie słowo to kurwa, a chuj stanowi przecinek. (nie)Smaczku dodają przeplatane między nimi liczne kutasy, pierdolenie, rżnięcie i mnóstwo, naprawdę cała masa spermy zalewającej co i raz gardła bohaterek. Aż dziwne, że się biedaczki nie pokrztusiły od tej ilości.

Nie jestem pruderyjna. Sądzę, że seks jest jedną z najlepszych rzeczy pod słońcem. Nie ma znaczenia czy to seks w stałym związku czy przelotny romans. I taki, i taki może być cudowny, wspaniały, wznoszący nas na wyżyny licznych i niesamowitych przeżyć i orgazmów.
„ałtorka” z tyłu na okładce (wewnętrzna strona) nazywa się propagatorką otwartych rozmów o seksie, gdyż jak twierdzi wciąż ubolewa nad tym, jak mało jesteśmy, my kobiety, odważne.
Serio???
Jeśli tak wygląda propagowanie seksu i otwartości względem jego aspektów - to ja współczuję i „ałtorce” za takie żałosne podejście do tematu i tym, którzy faktycznie tylko tyle potrafią z tego seksu czerpać, co bohaterowie tej pozycji!
Bo wierzcie mi, można z niego wyciągnąć i osiągnąć dużo więcej!!!

Jeśli zatem jesteś osobą, która znudzona jest swoim misjonarskim (nudnym) pożyciem i chciałabyś coś zmienić, czegoś się nauczyć, dowiedzieć się jak to zrobić i jak zaskoczyć swego partnera – to absolutnie NIE sięgaj po tę pozycję! Zepsujesz sobie tylko głowę! A twój facet może być tak zaskoczony Twoim zachowaniem, że zamiast miłej niespodzianki i mega owocnego seksu przytrafi mu się „wpadka” i zwyczajnie ze stresu mu nie stanie.

Skupmy się teraz na bohaterach.
Laura - …eghmm...totalnie głupia i pusta panna. No cóż inaczej się nie da powiedzieć. Jeśli ktoś Cię porywa, grozi, że zabije Twoją rodzinę itp. to co robisz? Masz ochotę przelecieć swego porywacza? Doceniasz jego walory fizyczne? Chodzisz z nim na zakupy? I cieszysz się z drogich prezentów jakie Ci robi? A potem oczywiście idziesz z nim do łóżka i przeżywacie ekstazę za ekstazą, nie zapominając o falach spermy zalewającej gardło?
A tak to właśnie wygląda w tym przypadku! Po prostu pusta lala, której nijak nie można polubić.
Dlaczego „ałtorka” popełniła taką bohaterkę? Nie mam pojęcia. Laura jest doskonałym przykładem pustostanu mózgowego ale również idealnym odzwierciedleniem kobiety bez krztyny szacunku do siebie i bez wartości, którymi mogłaby się w życiu kierować.

Massimo - ...tyran i despota, mafiozo. Jeśli to ma być spełnienie kobiecych marzeń? To ja szczerze ubolewam nad poziomem własnej wartości kobiety, która ma taką wizję i potrzeby.
Ja naprawdę lubię tzw. „bad boyów”, któż ich nie lubi?
...no ale tutaj - „ałtorkę’ lekko poniosło. Massimo to oprawca, morderca, zimny, wstrętny facet, który miłość do kobiety postrzega chyba przez pryzmat ilości jej rżnięcia, względnie ilością hektolitrów połykanej przez nią spermy, (a tak zapomniałam o drogich prezentach).

No cóż...ogólnie mówiąc:
Bohaterowie są niewiarygodni i zwyczajnie irytujący. Trudno ich polubić i zrozumieć.

Styl literacki całkowicie leży, cechuje go ubogie słownictwo i brak różnorodnych środków językowych. Liczne powtórzenia tych samych opisów scen stają się bardzo szybko widoczne i niezwykle irytujące. Niestety, nie jest to jedyny, wielki minus tej pozycji.

Fabuła absolutnie przewidywalna i maksymalnie nie życiowa. Nie wiem kto uznał, że to będzie pozycja, która spodoba się czytelnikowi? I na jakiej podstawie ten ktoś stwierdził, że polski czytelnik jest, aż tak mało wymagający, by zadowolić się całą masą wulgaryzmów i ordynarnych opisów podrzędnego seksu?

Ubolewam bardzo, nad tym, że coś takiego zostało wydane! 
Co więcej – została wydana już nawet druga część tego „badziewia”. :( 

Cała seksualna otwartość została przesłoniona w „365 dniach” przez fatalnie poprowadzoną historię, przekleństwa (nie żebym sama czasem nie klęła), ale rynsztokowe słownictwo w co drugim zdaniu mocno narusza moje poczucie estetyki literackiej.
Ałtokra” miała być może zacny cel, ale droga do niego i jakość – okazały się po prostu kiepskie i nijakie.

NIE POLCAM!
A wręcz ostrzegam:
- szkoda waszych pieniędzy na zakup tej pozycji,
- szkoda czasu na czytanie tego czegoś,
- szkoda sobie psuć dobrego zdania na temat polskiej literatury,
- szkoda sobie psuć głowy (co się zobaczy, to się już nie odzobaczy!)

Wydawnictwu dziękuję za przesłanie pozycji do recenzji.

Ps. Pierwszy raz nie zrobiłam własnych zdjęć do recenzji – zwyczajnie mi się nie chciało, bo nie jest to pozycja, którą mogę polecić i być dumna z tego, że mamy świetnych autorów.
Zdjęcie wklejone do mojego postu pochodzi z otchłani internetu.

Jeśli jednak chcecie się tym katować to pozycję znajdziecie na w.bibliotece.pl



sobota, 17 listopada 2018

"Dobre Uczynki" Agnieszka Krawczyk




DOBRE

UCZYNKI

Autor: Agnieszka Krawczyk
Cykl: Uśmiech losu (tom 2)
Wydawnictwo: FILIA


Odkąd skończyłam lekturę „Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą” niecierpliwie czekałam na dalsze losy bohaterów. Recenzję pierwszego tomu znajdziecie tutaj → Kamienica pod Szczęśliwą Gwiazdą
W głowie miałam milion pytań bez odpowiedzi...po drugi tom serii sięgnęłam zatem z wielką ulgą i radością. „Dobre uczynki” przeniosły mnie do krakowskich Dębnik, gdzie mogłam spotkać swoich starych znajomych, lokatorów Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą.

Podobno dobre uczynki wracają do nas po stokroć.
Dlaczego więc tak bardzo o nie trudno? Zwłaszcza, gdy uwagę zaprzątają własne sprawy: zdrowie, rodzina, praca czy miłość. Nawet mieszkańcy Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą muszą się zmierzyć z nowymi wyzwaniami. Dla Heleny nie jest to łatwy rok: boryka się z problemami zdrowotnymi, kłopotami z mydlarnią i sytuacją rodzinną. Na jaw wychodzi szokująca tajemnica, która już na zawsze odmieni los bohaterki. Zbliża się moment próby dla wszystkich lokatorów – czy wyjdą z niego zwycięsko? Na pewno odkryją prawdę o sobie, której wcześniej nawet się nie spodziewali.


Agnieszka Krawczyk jest jedną z nielicznych autorek, która potrafi tak misternie utkać wielowątkową fabułę, bez „nadmuchiwania” jej zbędnymi opisami czy nadmiernym przeciąganiem akcji. Jej powieści są misternie przygotowane i napisane z wielką precyzją, co ja osobiście szanuję i podziwiam niezmiennie. Śmiało mogę rzecz, że każda przeczytana przeze mnie seria Agnieszki Krawczyk to pięknie uwita pajęcza sieć, która prowadzi do zachwycającego końca.

„Dobre uczynki” obfitują w mnóstwo zaskakujących wydarzeń. Nie spodziewałam się, że w tej części wydarzy się tak wiele…
Poznałam odpowiedzi na niektóre pytania, które zrodziły się w mej głowie po pierwszym tomie.
Nie na wszystkie jednak...z wręcz dziecięcą radością stwierdziłam podczas lektury, że autorka choć złowiła mnie poprzednio na wędkę, nadal mnie na niej trzyma i nie wyjawia od razu wszystkich sekretów ukrytych w murach Kamienicy na Gwieździstej.
Nadal nie mam pojęcia kim jest tajemniczy donator? (mam pewne podejrzenia, ale obawiam się, że mogą być mylne).
Co takiego złego zrobił w swoim życiu, że postawił przed lokatorami kamienicy tak specyficzne warunki?
Jaką rolę w tym wszystkim odegra niepozorna i starsza pani Klara?
Wciąż nie wiem, co sprowadziło matkę Zuzy z powrotem na łono Krakowa?
Czy Leon i Belinda namieszają w życiu młodej pianistki?


„Dobre uczynki” przyniosły mi jednak multum innych przeżyć.
W pierwszym tomie Agnieszka Krawczyk poświęciła więcej uwagi Zuzannie Lorenc. Tymczasem teraz postacią wiodącą uczyniła Helenę Werde.
Z wielką uwagą śledziłam losy wszystkich mieszkańców kamienicy oraz innych postaci, jednak dzięki zastosowanemu zabiegowi miałam okazję zacieśnić więzy przyjaźni z bohaterką, która do tej pory pozostawała bardziej na uboczu.
Z całego serca kibicowałam Lenie podczas jej walki z chorobą. Tu muszę się zatrzymać na chwilę i złożyć ukłon w stronę autorki, gdyż poruszyła w powieści kwestię badań profilaktycznych kobiet.
Z ust Heleny pada pytanie: - Kiedy się ostatnio pani badała?
To pytanie jest o tyle zasadnicze, o ile potrafimy na nie odpowiedzieć szczerze. Ty! TY! I ty – droga czytelniczko! Jeśli właśnie w tym momencie (podczas czytania powieści, albo tej recenzji) ciężko wzdychasz i usprawiedliwiasz się przed sobą, że nie masz czasu, że ciągle milion spraw na głowie, dom, rodzina, dzieci, praca, pies...i innych pierdylion ważnych wymówek ciśnienie Ci się na usta – To ja powiem Ci jedno!
Zarejestruj się kobieto jutro do swojego ginekologa na badania USG piersi i wymaz cytologiczny!
Nie ma wymówki na niebadanie się!
Rak szyjki macicy czy rak piersi, z jakim boryka się bohaterka powieści – wcześnie wykryty ma spore szanse na całkowite wyleczenie!
Autorka podkreśla dość dosadnie – że mamy taką głupią tendencję, że póki coś nas nie dotyka bezpośrednio to udajemy, że tego nie ma, sądzimy że jesteśmy nieśmiertelni i poza zasięgiem wszelakich chorób.
Nieprawda. Choroba nie wybiera. Ona po prostu przychodzi któregoś dnia. Badając się systematycznie – zwiększamy własne szanse na życie.

„Dobre uczynki” to powieść, w której na światło dzienne wychodzą przez lata skrywane sekrety i tajemnice. Jak wielką krzywdę możemy wyrządzić najbliższym i sobie samym? Czy niemówienie prawdy, zatajanie jej może doprowadzić do tragedii? Czy może zburzyć obraz rodziny i rzeczywistości w jakiej się żyło?
Owszem.
Pytanie zasadnicze jakie mi się nasuwa, to - czy po czymś takim można się jeszcze podnieść? Czy wciąż da się być, tak samo dobrym człowiekiem, jak wcześniej?

„Dobre uczynki” uczą zatem czym jest szczerość. Szczerość wobec innych. Ale również szczerość wobec samych siebie.
Szanujmy się. Szanujmy też ludzi wokół nas. Bądźmy szczerzy...nawet za cenę chwilowego bólu.
Najpiękniej dojmującym przykładem takiej szczerości okazała się Inka – czyli Balbina Plecha.
Dlaczego? O tym dowiecie się już sami.


Nie mam zielonego pojęcia co spotka lokatorów Kamienicy pod Szczęśliwą Gwiazdą w kolejnym tomie. Mogę się jedynie domyślać, że podzieje się jeszcze więcej.
Ciekawa jestem szalenie czy Marta Olesińska podejmie wyzwanie rzucane jej przez los?
Czy Iskra w końcu wpadnie w ramiona Szarotki?
Co knuje Łucja? - a może i ona zaskoczy jeszcze wszystkich?
Czy pani Klara zna sekret spadkobiercy?
A może niepozorny woźny wcale nie będzie taki niepozorny?
Co stało się z przeklętym brylantem? Czy wciąż jest zatknięty w kominie?
Czy bohaterom uda się spełnić dobre uczynki i zachować Kamienicę?

Pytań co niemiara…
A czasu do kolejnego tomu bez liku…

„Dobre uczynki” przepełnione są ciepłem i dobrocią, które otulą Was niczym koc w zimny i wietrzny dzień. Zaś wartka akcja i dawkowane przez autorkę emocje, sprawią, że znikniecie z rzeczywistości na ładnych kilka wieczorów.
Serdecznie Wam polecam.

Za cudowny egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu FILIA.

Dziękuję również autorce Agnieszce Krawczyk – za pamięć o mnie.
To dla mnie wielkie wyróżnienie i zaszczyt. Niezmiennie wzruszający, ale i motywujący do działania.



Wypożycz na w.bibliotece.pl


wtorek, 6 listopada 2018

"Zostań ile chcesz" Anna H. Niemczynow


Zostań 

ile chcesz

Autor: Anna H. Niemczynow
Wydawnictwo: Filia

„Zostań ile chcesz” Anny H. Niemczynow to chyba najbardziej oczekiwana przeze powieść tego roku.



Kobieta z przeszłością i mężczyzna po przejściach, prawie jak w piosence Osieckiej.
Piękna, mądra, utalentowana i świetnie zorganizowana, Alicja zdaje się być perfekcjonistką. Tymczasem w środku jest rozbitą na milion kawałków zawiedzioną i oszukaną kobietą, próbującą na nowo zbudować jak najlepszy świat dla siebie i ukochanego dziecka.
Również Maciej wydaje się człowiekiem, któremu nic nie brakuje. Jednak za zamkniętymi drzwiami ogromnego domu, każdego dnia zmaga się z doświadczeniem odrzucenia, podwójnej zdrady i oszustwa.
Pewnego dnia ich drogi się krzyżują. Czy przygnieceni bagażem złych doświadczeń spróbują pokonać wzajemną nieufność? Czy miłość, o której oboje marzą, ma szansę się spełnić? Czy warto zaufać słowom, zostań ile chcesz?
Tę historię napisało samo życie! Książka Anny H. Niemczynow to urzekająca, ciepła i niosąca nadzieję powieść zainspirowana losami autorki.

„Zostań ile chcesz” to nie jest zwykła powieść...tę historię napisało samo życie, ani lepsze, ani gorsze, po prostu życie. Autorka odważnie podzieliła się z czytelnikami tym co sama przeżyła.

Kobieta pokiereszowana uczuciowo i duchowo, która wiedzie życie...którego życiem nazwać nie można. Jej codzienność to praca, praca, domowe obowiązki, dziecko i cały ocean emocji w niej drzemiący. Zraniona przez mężczyznę, który miał być jej całym światem, zawiedziona niespełnieniem tak prostych oczekiwań jak dobry i spokojny dom, próbuje odnaleźć się w świecie...stworzyć dla siebie i dziecka bezpieczny azyl, w którym mogłoby zagościć szczęście, radość, a nade wszystko miłość.
Jak trudno jest zebrać się w sobie, by stawiać czoła światu każdego dnia?
Jak zaufać innym, kiedy zostało się tak potwornie oszukanym?
Jak ciężko jest związać koniec z końcem nawet pracując na dwa etaty?
Jak mocno pragnienie miłości i bezpieczeństwa są w stanie dodać kobiecie sił?
Nie zrozumie tego nikt, kto tego nie przeżył.

Mężczyzna poraniony i oszukany przez najbliższe osoby, który stara się wyjść na prostą. W drodze do poszukiwania miłości, błądzi po omacku, czerpiąc z tego co przynosi codzienność. Niosący w sobie wielkie pokłady uczciwości i męskiego honoru. Starający się zrozumieć świat i prawa nim rządzące, którym bliżej niż dalej do jednego wielkiego syfu, beznamiętnego, bezuczuciowego bagna.
Czy uda mu się znaleźć drogę do miłości?
Czy da radę wytrzymać nieufność kobiety, którą los postawił mu na drodze?
Czy jest w stanie wziąć na swoje barki trud wychowania jej dziecka?
Czy będzie na tyle otwarty by kochając kobietę obdarzyć uczuciem jej potomstwo?
Jak bardzo wielkie pokłady cierpliwości musi posiadać mężczyzna, by nie poddać się i nie zawrócić w połowie drogi?

„Zostań ile chcesz” Anny H. Niemczynow wywołała we mnie falę łez, którymi zalewałam się w takcie słuchania. Nie miało znaczenia, że jadę autobusem, że ludzie patrzą na mnie dziwnie. Nic nie było ważne dla mnie w tych momentach.
Ból, który czuła główna bohaterka, odczuwałam podwójnie, gdyż wszystko to, czego doświadczała bohaterka, jest również moim własnym prywatnym bólem. Samotna matka, bez własnego mieszkania, praca często ponad siły, by zapewnić byt i zaspokoić najbardziej palące potrzeby, przeogromne zmęczenie fizyczne i psychiczne, samotność, strach, o każdy dzień i o przyszłość. Odpowiedzialność spoczywająca na barkach jednej osoby, za życie, które powołało się na ten świat. Pragnienie miłości, domu, spokoju i szczęścia. I marzenia, w które tak trudno, w tym czasie wierzyć.
Obwinianie się o wszystko, bo przecież nawet jak nie wyszło, to i tak, to moja wina.
Obezwładniające uczucie niemocy...braku wiary, braku spełnienia, spokoju i bezpieczeństwa.
Anna H. Niemczynow wypowiedziała w swej powieści i nazwała słowami wszystko to, co sama noszę w swoim sercu i umyśle.
Poraziła mnie świadomość tego, że nie tylko ja to przeżywam, że taki los spotyka wiele kobiet. Tylko jak dotąd nikt, o tym tak głośno i dosadnie nie powiedział.

Poczułam, że autorka, jak nikt inny (nikt kogo znam) zrozumie mnie najlepiej.
Dlaczego?
Tak, jak wspomniałam, nikt nie pojmie tego, jeśli nie przeżył i nie doświadczył.
Łatwo jest mówić: walcz, nie poddawaj się, upadłaś – powstań!!!
Są jednak takie chwile, w życiu takiej kobiety, kiedy nie ma siły, kiedy wszystko wydaje się bez sensu, jeden krok w przód i dwa do tyłu.
I tłukąca się w tyle głowy świadomość, że nie ma się takiego komfortu, by powiedzieć „nie dam rady”, "już nie mogę" - bo przecież jest jeszcze to życie, małe, niewinne, o które trzeba zadbać, które się kocha, dla którego się codziennie wstaje i mimo braku siły idzie do pracy.
Dziecko dla którego, jest się wszystkim, dziecko które zasługuje na widok szczęśliwej i spokojnej matki. Nie da się zrezygnować, mimo braku siły, mimo łez chowanych w poduszkę albo pod prysznicem.
Mimo pomyj, które inni na nas wylewają.
Brak wiary w siebie – też nie pomaga.
Bo czy można kochać samą siebie za to, że koncertowo spieprzyło się sobie życie?
Czy można być z siebie dumnym?


„Zostań ile chcesz” to relacja z punktu widzenia kobiety i mężczyzny. Dwoje ludzi, których los postawił na jednej drodze.
Skomplikowana ONA i nie mniej skomplikowany ON.
Los sprawia, że ich drogi się przecinają w pewnym momencie.
Czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie?
Czy w sieci są osoby, które szukają tego, co najważniejsze w życiu, a nie jedynie uciech cielesnych i związku bez zobowiązań?
Czy będąc życiowym poturbowańcem można jeszcze kogo pokochać i być kochanym?
Czy da się zaufać sobie nawzajem?
Ile pracy trzeba włożyć w tak trudną relację?
Czy miłość może przyjść do kobiety z przeszłością i mężczyzny po przejściach?
Czy będą oni zdolni do stworzenia pełnej miłości i zaufania rodziny?

O tym wszystkim przekonacie się sięgając po powieść Anny H. Niemczynow lub słuchając audiobooka dostępnego na Storytel. https://www.storytel.pl/

Dla mnie ta powieść jest świadectwem na to, że jeszcze może być dobrze, że może być lepiej...nawet jeśli dziś wydaje mi się, że nie! 
Chciałabym, aby moje życie – tak jak życie bohaterów tej powieści – stało się ewolucją ku lepszemu. Abym nauczyła się podążać ścieżkami, które są dobre dla mnie i dla mojego dziecka.
Abym wybaczyła wszystko, a przede wszystkim sobie samej.
Może wówczas życie, we właściwym momencie da mi to, na co zasługuję. 

„Boże, daj mi pogodę ducha, abym
godził się z tym, czego zmienić nie mogę,
odwagę, abym zmieniał to, co zmienić
mogę, i mądrość, abym zawsze potrafił
odróżnić jedno od drugiego.”



„Panie losie, daj mi kogoś, kto nie zmąci wody w mym stawie.
Kogoś, kto nie pryśnie jak zły sen,
gdy ryb w mym stawie zabraknie.

Gdzie znajdę takiego
pięknie dobrego?
Gdzie znajdę takiego
pięknie dobrego?

Daj chłopaka,
nie wariata, daj
nie palacza,
nie biedaka, daj
nie pijaka,
nie Polaka, daj
nie brzydala,

Prześlij mi chłopaka.
Nie wariata, daj
nie cwaniaka,
nie pajaca, daj
nie pijaka,
nie Polaka, daj
nie biedaka.
Prześlij mi.

Panie losie, daj mi kogoś, kto nie zerwie róż w mym ogrodzie.
Kogoś, kto nie zeżre jabłek wszystkich
i ucieknie za morze.

Gdzie znajdę takiego
pięknie dobrego?
Gdzie znajdę takiego
pięknie dobrego?”


Aniu,
dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Tak po prostu i za wszystko. 
Ps. Zamierzam jutro zrobić własną "Mapę Marzeń"...
na pewno nie zaszkodzi... 

Dziękuję Wydawnictwu Filia za egzemplarz do recenzji <3 <3 <3 
Pierwszy nie dotarł, bo został skradziony na Poczcie Polskiej...:( 
ale dzięki uprzejmości Wydawnictwa dostałam drugi. 
<3 <3 <3 




Wypożycz na w.bibliotece.pl