MEDIATORKA
Autor: Ewa Zdunek
Wydawnictwo:
Wydawnictwo W.A.B.
„Mediatorka” Ewy
Zdunek zainteresowała mnie z racji posiadanego tytułu. Mediacje i
negocjacje to były jedne z moich ulubionych zajęć na studiach.
Dlatego bardzo byłam ciekawa co mnie spotka podczas lektury tej
powieści.
Poruszająca, choć
też życiowo zabawna historia mediatorki sądowej, która musi nie
tylko pomagać innym w rozwiązywaniu problemów, ale przede
wszystkim stawić czoło własnym…
Mediacja to często jedyna okazja, by rozwiązać problemy, które dotykają wielu rodzin. Praca, która jest prawdziwym powołaniem. Czy jednak pomoże głównej bohaterce poradzić sobie z własnymi kłopotami?
Nękanie ze strony byłego męża, jego groźby pod adresem dzieci, wymagająca praca, brak wsparcia ze strony rodziców, to tylko niektóre wyzwania bohaterki. Musi ona jednak nie tylko stawiać im czoło, ale także pomagać w rozwiązaniu zawikłanych sytuacji rodzinnych w sądzie. Wszak od mediatorów oczekujemy cudów…
Pasjonująca powieść o przedstawicielce tak mało znanego zawodu, pełna przejmujących historii z sal sądowych, oparta na zawodowych doświadczeniach autorki.
Mediacja to często jedyna okazja, by rozwiązać problemy, które dotykają wielu rodzin. Praca, która jest prawdziwym powołaniem. Czy jednak pomoże głównej bohaterce poradzić sobie z własnymi kłopotami?
Nękanie ze strony byłego męża, jego groźby pod adresem dzieci, wymagająca praca, brak wsparcia ze strony rodziców, to tylko niektóre wyzwania bohaterki. Musi ona jednak nie tylko stawiać im czoło, ale także pomagać w rozwiązaniu zawikłanych sytuacji rodzinnych w sądzie. Wszak od mediatorów oczekujemy cudów…
Pasjonująca powieść o przedstawicielce tak mało znanego zawodu, pełna przejmujących historii z sal sądowych, oparta na zawodowych doświadczeniach autorki.
Bardzo długo
zastanawiałam się jak ugryźć napisanie tej recenzji. Zawsze
staram się być mocno subiektywna podczas pisania o przeczytanych
przeze mnie książkach.
Lubię sięgać po nowych autorów – z
nadzieją, że do kolekcji moich ulubionych dołączy kolejny.
Jednakże w tym
przypadku pierwsze spotkanie z piórem autorki nie należało do
udanych i muszę to napisać chociaż serce mnie boli – ale zawsze
w opisywaniu swoich wrażeń po lekturze jestem szczera.
A zatem, powiem
prosto z mostu – spodziewałam się pasjonującej lektury, a
tymczasem początek przeczytałam, zaś resztę przemęczyłam. W
międzyczasie przeczytałam kilka innych książek, co nie zdarza mi
się praktycznie nigdy jeśli lektura wciągnie mnie w swoje szerokie
ramiona fabuły. Widzicie więc, że była to niezmiernie trudna dla
mnie przeprawa.
Opisywane w
„Mediatorce” przypadki mediacji jakie główna bohaterka
prowadziła były opisywane sucho i bezemocjonalnie – zdaję sobie
sprawę, z tego, że czasem nie da się inaczej. No ale...czy musiało
być tych przypadków aż tak wiele? Fajnie jest poznać od podszewki
nietypowy zawód – który cieszy się coraz większą popularnością
i najpewniej jest bardzo przyszłościowy, ale gdybym była na etapie
podejmowania decyzji co do wyboru kształcenia i przyszłej kariery,
po takich relacyjnych opisach od razu bym zrezygnowała. Może gdyby
owe przypadki niosły ze sobą jakąś głębszą puentę, jakieś
wnioski...ale nie, pozostawione są one tylko i wyłącznie na etapie
zakończenia mediacji, a potem równie sucho wyrażona jest wzmianka
o tym, że uczestniczka/nik umarł bądź nadal pozostają skłóceni.
Czyli koniec końców człowiek, który nie ma pojęcia o tej pracy,
jest w stanie pomyśleć sobie jedno – na co i po co komu są te
mediacje, skoro i tak niczego nie dają?
Kolejną sprawą,
która mnie zmęczyła było prywatne życie Marty. No tutaj to się
dzieje...nie powiem, że nie. Rozwód, porwanie dzieci, otwarte
konflikty z matką, bierny ojciec, wypadek samochodowy i tym podobne,
a w tym wszystkim Marta, zagubiona i nieco zbita z życiowego tropu,
która w tym samym czasie podejmuje zawodowo kolejne i kolejne
mediacje.
Przy czym na samym końcu okazuje się, że wszystko to, czego
Marta doświadczała w życiu na prywatnej stopie jest nieprawdą czy też iluzją jej własnego umysłu, gdyż
wszystko to sobie wyimaginowała, no i jak by tego było mało dowiaduje się, że została adoptowana.
Boszsz… kompletnie
się w tym pogubiłam, a jednocześnie poczułam się zirytowana i
zawiedziona takim obrotem sprawy.
Marta raz kreśliła się w moim
odczuciu jako osoba doświadczona i inteligentna, ale jej działania
zdawały się temu przeczyć.
Powiecie, że
człowiek czasem doświadcza w życiu sytuacji, które go
przerastają. Owszem...sama nie raz i nie dwa stawałam na krawędzi
załamania nerwowego, też jestem po rozwodzie, samotnie wychowuję
dziecko, w ciągu roku straciłam dwie najbliższe mi osoby, a
relacje z mamą nie zawsze są w kolorach tęczy...ale staram się
zachować choćby minimum racjonalności w swoim myśleniu. Nie
wyobrażam sobie sytuacji, w której mój były mąż zabiera mi syna
i nie wiem gdzie on jest, i go nie szukam! Absolutnie poruszyłabym
niebo i ziemię, by znaleźć swoje dziecko. Tymczasem główna
bohaterka w tym czasie zajmuje się mediacjami i żyje pracą,
spotyka się z przyjaciółmi, których rady są kolokwialnie mówiąc
„o kant d… rozbić”, bo przecież ojciec nie zrobi krzywdy
swoim dzieciom. No nie :(
Albo choćby
sytuacja, o której wspominałam wcześniej (czyli załamanie nerwowe
Marty i jej urojenia) – nie mogę po prostu uwierzyć, że mając
wokół siebie przyjaciół, nie mówiąc o matce czy ojcu – nikt
jej nie powiedział, że dziwnie się zachowuje, i że powinna uda się
do specjalisty po pomoc.
I tak to się
wszystko w tej książce toczyło, dość dziwnym torem. Czytałam,
brnęłam z mozołem, by się dowiedzieć, że większość z tego co
przeczytałam nie działo się naprawdę, a jedynie w umyśle Marty.
Jedno co mi zostało
w głowie to nurtujące pytanie „Co autor miał na myśli?”.
Nie chcę byście
pomyśleli, że jestem całkowicie nastawiona „anty”, zatem
wspomnę, że najbardziej podobały mi się perypetie kominiarza
Zbyszka. Tak. Zdecydowanie to było na plus i wywołało na mojej
twarzy uśmiech w czasie lektury.
„Mediatorki” w
takiej formie jaka jest, osobiście nie mogę Wam polecić z czystym
sumieniem, bo musiałabym zwyczajnie skłamać. Książka jest moim
zdaniem zbyt irracjonalna. Postaci są nierealistyczne i zdarzenia są
mocno naciągane – zwłaszcza reakcje Marty na to, co się dzieje w
jej życiu.
Sama fabuła – ma
pewien potencjał – którego niestety, moim zdaniem, autorka nie
wykorzystała i zwyczajnie skupiła się na nic nie wnoszących w
powieść wątkach. Po co?
Czy konieczne było
wtrącanie w fabułę wątku kryminalnego, który nota bene dla mnie
był jakby wycięty z nisko budżetowego filmu sensacyjnego,
zagmatwało to cały obraz, który i tak był wystarczająco trudny
do przełknięcia.
Zbyszek i Betka –
przyjaciele Marty, bez korzeni, bez przeszłości, jako postaci
drugorzędne zasłużyły sobie jedynie na poszlakowe poznanie, a
szkoda.
Odkąd prowadzę
bloga to zawsze bałam się, że któregoś dnia dojdzie do takiej
sytuacji, że książka mi się nie spodoba. Jak to wówczas napisać?
Jak wyrazić swoje zdanie bez urażenia autora czy kogoś w
wydawnictwie?
Postanowiłam, że
nie będę kłamać. Napisałam szczerze o swoich odczuciach i
pozostaje mi mieć nadzieję, że ciąg dalszy tej historii, czyli
drugą część autorka napisze tak, aby było dobrze i przede wszystkim realnie w odczuciu czytelnika.
Szkoda, że książka
nie przypadła mi do gustu. Spodziewałam się po prostu czegoś
zupełnie innego.
Czegoś co mnie
porwie, co będzie wnosiło w moje życie nowe refleksje, przyniesie
iskry, które zapalą pewien rodzaj zadumy i pochylenia się nad
życiem, które nas nie oszczędza. Oczekiwałam, że praca mediatora
będzie pokazana nie na zasadzie przydługich suchych relacji, po
których jedyną myślą kołaczącą w moich zwojach mózgowych było
to, że mediacje są do niczego nie potrzebne z braku pozytywnych
efektów.
Jeszcze nie wiem czy
sięgnę po kolejną książkę autorstwa Ewy Zdunek.
Ponoć każdy
zasługuje na druga szansę.
Póki co odpuszczam.
Może kiedyś.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Mimo wszystko, kiedyś dam szansę tej książce. 😊
OdpowiedzUsuńAgnieszko 💜 i dobrze. Wszak wyrocznią nie jestem. A nóż widelec Ty znajdziesz w niej to, czego ja dostrzec nie mogłam.
OdpowiedzUsuń